Wyciągnął
rękę przed siebie.
-Lilly.
Uścisnęłam
jego dłoń ale szybko ją puściłam bo poczułam coś dziwnego. Rafael zdawał się
tego nie zauważać.
-Chodźmy.-
powiedział wesoło.
-Nie
ciesz się tak. To tylko lekcje.
Poprowadziłam
go do klasy. Nie usiadł koło mnie co mnie ucieszyło. Jednak okazało się, że ma
taki sam plan co ja. Nie przejęłam się tym. Na przerwie znów dołączyli do mnie
Connors i ruda Rebecca. Nie wiem co ich trafiło. Przecież nie wiedzą o tym co
się stało.
-Lilly.-
usłyszeliśmy a ja zesztywniałam.
Po
chwili dotarł do nas ten nowy, Rafael. Ruda wciągnęła powietrze. No tak, Rafael
mógł być przystojny.
-To
jest Rafael. Ponoć nowy w tej szkole.- mruknęłam.
-Zgadza
się.- powiedział.
Kolejny
kogo nie razi moje zachowanie? Co z nimi? Przez chwilę jeszcze z nim
rozmawiali. Oczywiście cała trójka sprzeciwiła się przeciw mnie i próbowali
wciągnąć mnie w rozmowę. Odpowiadałam oczywiście monosylabami. Po skończonych lekcjach zrobiłam to co zwykle.
Po kolejnym nudnym dniu zasnęłam. Krzyk i ból. Kość za kością. Lecą pióra. Moje
pióra. Widziałam własną krew spływającą na kafelki. Gwałtownie siadam. To tylko
sen, to tylko sen, to tylko sen. Spojrzałam na moje skrzydła. Biedne połamane,
pocięte, przypalane, nadszarpywane, miażdżone, przebijane i potłuczone
skrzydła. Jęknęłam w duchu. Nie mogłam latać. A to dla anioła coś
niesamowitego. Same skrzydła są dla nas cenne. Są częścią nas. Schowałam je by
nie musieć już na nie patrzeć. To tylko było dowodem na to co się stało. Nie
chciałam o tym myśleć. Przypominać sobie. Z szafki przy łóżku chwyciłam
szklankę wody a z szuflady wyjęłam leki uspokajające. Połknęłam dwie tabletki,
popiłam sporą ilością wody i położyłam się spać. Następny dzień i znów szkoła.
Cieszę się, że nie muszę zarabiać na życie. Matka się mną nie interesuje ale
płaci rachunki. Dała mi nawet jakąś kartę kredytową. Jednak pracuję.Za
zarobione pieniądze kupuję leki. Potrzebuję ich. Po codziennych czynnościach
ruszyłam na przystanek. Nagle ktoś wciągnął mnie za murek przy przystanku. To
był demon Canines.
-Puszczaj
świrze.- warknęłam.
Znowu
przyszpilił mnie do ściany. Tym razem byłam bardziej wściekła niż przestraszona.
Splunęłam mu w twarz. To go wkurzyło.
-Może
wyrwę ci te twoje skrzydełka.- szepnął, nachylając się nade mną.
Obie
jego dłonie znalazły się na moich plecach. Przesunęły się na łopatki i jednym
ruchem rozwinęły moje skrzydła. Przez chwilę był zaskoczony ale jego wyraz
twarzy szybko się zmienił. Położył jedną dłoń na prawym skrzydle i nacisnął.
Klika źle zrośniętych kości połamało się. Mimo iż większość nerwów była
uszkodzona to ból był nie do wytrzymania. Starałam się nie krzyczeć, co tylko
pogorszyłoby sytuację , ale z moich oczu i tak popłynęły łzy.
-Podobało
ci się?
Nacisnął
mocniej a ja pisnęłam. Cicho się zaśmiał po czym przygryzł moje ucho.
Wzdrygnęłam się co tylko zachęciło go do dalszego działania. Zebrałam resztki
odwagi i kopnęłam go z całych sił. Zaśmiał się cicho i połamał mi kolejne
kości. Jęknęłam.
-Ej.-
usłyszałam kogoś.- Zostaw ją. W każdej chwili mogę zawołać ludzi z przystanku
albo tych z drugiej strony ulicy. Co ty na to?
-Później
dokończymy.- szepnął.
Gdy
odchodził powiedział mojemu wybawcy, że później się z nim policzy. Chłopak
podszedł a ja zarazem dziękowałam Connorsowi i jednocześnie go przeklinałam. Dzięki
niemu nie spotkało mnie nic gorszego ale teraz wiedział kim jestem. Usiadłam i
schowałam twarz w dłoniach.
-Lilly.
O Boże. On ci to zrobił?
Pokręciłam
głową.
-To
było wcześniej.
-Jak
to, wcześniej? O mój Boże. Bardzo boli?
-Połamał
mi kości.- powiedziałam.- Jak ma nie boleć.
-Zadzwonię
po pomoc.
-Nie.
-Tylko
po Rebeccę. Pomoże mi przenieść cię z powrotem do domu.
-Nie,
proszę.
-Później
zaznaczę w kalendarzu, że o coś po prosiłaś i razem z Rebeccą będziemy to
obchodzić jako święto ale muszę. Sam nie dam rady ci pomóc.
Po chwili wyciągnął komórkę
i wybrał numer. Po krótkiej rozmowie ustalili, że ruda dziewczyna przyjedzie za
jakiś czas. Tego jednak nie pamiętam gdyż zemdlałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz