sobota, 15 marca 2014

Rozdział 4 czyli "Świr atakuje a Connors dowiaduje się prawdy."

Wyciągnął rękę przed siebie.
-Lilly.
Uścisnęłam jego dłoń ale szybko ją puściłam bo poczułam coś dziwnego. Rafael zdawał się tego nie zauważać.
-Chodźmy.- powiedział wesoło.
-Nie ciesz się tak. To tylko lekcje.
Poprowadziłam go do klasy. Nie usiadł koło mnie co mnie ucieszyło. Jednak okazało się, że ma taki sam plan co ja. Nie przejęłam się tym. Na przerwie znów dołączyli do mnie Connors i ruda Rebecca. Nie wiem co ich trafiło. Przecież nie wiedzą o tym co się stało.
-Lilly.- usłyszeliśmy a ja zesztywniałam.
Po chwili dotarł do nas ten nowy, Rafael. Ruda wciągnęła powietrze. No tak, Rafael mógł być przystojny.
-To jest Rafael. Ponoć nowy w tej szkole.- mruknęłam.
-Zgadza się.- powiedział.
Kolejny kogo nie razi moje zachowanie? Co z nimi? Przez chwilę jeszcze z nim rozmawiali. Oczywiście cała trójka sprzeciwiła się przeciw mnie i próbowali wciągnąć mnie w rozmowę. Odpowiadałam oczywiście monosylabami.  Po skończonych lekcjach zrobiłam to co zwykle. Po kolejnym nudnym dniu zasnęłam. Krzyk i ból. Kość za kością. Lecą pióra. Moje pióra. Widziałam własną krew spływającą na kafelki. Gwałtownie siadam. To tylko sen, to tylko sen, to tylko sen. Spojrzałam na moje skrzydła. Biedne połamane, pocięte, przypalane, nadszarpywane, miażdżone, przebijane i potłuczone skrzydła. Jęknęłam w duchu. Nie mogłam latać. A to dla anioła coś niesamowitego. Same skrzydła są dla nas cenne. Są częścią nas. Schowałam je by nie musieć już na nie patrzeć. To tylko było dowodem na to co się stało. Nie chciałam o tym myśleć. Przypominać sobie. Z szafki przy łóżku chwyciłam szklankę wody a z szuflady wyjęłam leki uspokajające. Połknęłam dwie tabletki, popiłam sporą ilością wody i położyłam się spać. Następny dzień i znów szkoła. Cieszę się, że nie muszę zarabiać na życie. Matka się mną nie interesuje ale płaci rachunki. Dała mi nawet jakąś kartę kredytową. Jednak pracuję.Za zarobione pieniądze kupuję leki. Potrzebuję ich. Po codziennych czynnościach ruszyłam na przystanek. Nagle ktoś wciągnął mnie za murek przy przystanku. To był demon Canines.
-Puszczaj świrze.- warknęłam.
Znowu przyszpilił mnie do ściany. Tym razem byłam bardziej wściekła niż przestraszona. Splunęłam mu w twarz. To go wkurzyło.
-Może wyrwę ci te twoje skrzydełka.- szepnął, nachylając się nade mną.
Obie jego dłonie znalazły się na moich plecach. Przesunęły się na łopatki i jednym ruchem rozwinęły moje skrzydła. Przez chwilę był zaskoczony ale jego wyraz twarzy szybko się zmienił. Położył jedną dłoń na prawym skrzydle i nacisnął. Klika źle zrośniętych kości połamało się. Mimo iż większość nerwów była uszkodzona to ból był nie do wytrzymania. Starałam się nie krzyczeć, co tylko pogorszyłoby sytuację , ale z moich oczu i tak popłynęły łzy.
-Podobało ci się?
Nacisnął mocniej a ja pisnęłam. Cicho się zaśmiał po czym przygryzł moje ucho. Wzdrygnęłam się co tylko zachęciło go do dalszego działania. Zebrałam resztki odwagi i kopnęłam go z całych sił. Zaśmiał się cicho i połamał mi kolejne kości. Jęknęłam.
-Ej.- usłyszałam kogoś.- Zostaw ją. W każdej chwili mogę zawołać ludzi z przystanku albo tych z drugiej strony ulicy. Co ty na to?
-Później dokończymy.- szepnął.
Gdy odchodził powiedział mojemu wybawcy, że później się z nim policzy. Chłopak podszedł a ja zarazem dziękowałam Connorsowi i jednocześnie go przeklinałam. Dzięki niemu nie spotkało mnie nic gorszego ale teraz wiedział kim jestem. Usiadłam i schowałam twarz w dłoniach.
-Lilly. O Boże. On ci to zrobił?
Pokręciłam głową.
-To było wcześniej.
-Jak to, wcześniej? O mój Boże. Bardzo boli?
-Połamał mi kości.- powiedziałam.- Jak ma nie boleć.
-Zadzwonię po pomoc.
-Nie.
-Tylko po Rebeccę. Pomoże mi przenieść cię z powrotem do domu.
-Nie, proszę.
-Później zaznaczę w kalendarzu, że o coś po prosiłaś i razem z Rebeccą będziemy to obchodzić jako święto ale muszę. Sam nie dam rady ci pomóc.
Po chwili wyciągnął komórkę i wybrał numer. Po krótkiej rozmowie ustalili, że ruda dziewczyna przyjedzie za jakiś czas. Tego jednak nie pamiętam gdyż zemdlałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz