Spuściłam
wzrok gdy na mnie spojrzał. Był poważny, zdenerwowany i chyba trochę zły. Podszedł
do mnie i znów przede mną kucnął. Spojrzałam w bok.
-Co
to jest?- pyta.
-Nic.-
odpowiadam.
-Wtedy
by tu tego nie było. Proszę, powiedz.
-Leki
na uspokojenie.- wymamrotałam.
-Czemu
je bierzesz?
-Bo
mam złe sny. Po nich zasypiam.- przyznałam po chwili.
-I
bierzesz je przed snem?
-Po
koszmarach.
Wzdycha.
-Ile?
Milczę.
-Lilly,
ja po prostu się martwię. Powiedz.
-Dwie.
-Pewnie
jedna już nie pomaga.- powiedział gorzko.
Spojrzałam
na niego zdziwiona.
-Ja
nigdy nie brałam jednej.
-Nie?
-Nie,
jedna nigdy nie pomagała.
-Czyli
nie jesteś uzależniona?
Spojrzałam
na niego jak na wariata i pokręciłam głową. Mocno przytulił mnie. Przez chwilę
nie potrafiłam się ruszyć. Słyszałam jak bije mu serce. Powolnym ruchem gładził
moją głowę. Czułam się dziwnie. Po chwili otrząsnęłam się.
-Rafaelu?
Możesz mnie puścić?
Uścisnął
mnie mocniej po czym mnie puścił. Odwrócił się, odłożył to co trzymał i wrócił
do obiadu. Zapytał czemu śnią mi się te koszmary. Nie odpowiedziałam. Po kilku
godzinach uczenia się wykąpałam się i poszłam spać. W nocy obudził mnie kolejny
koszmar. Już chciałam sięgnąć po leki ale znikąd pojawiło się jasne światło.
-Ci,
nie bój się.- szepnął Rafael.
Ułożył moje skrzydła na
moich plecach i otoczył mnie swoimi. Zrobiło się przyjemnie ciepło. Oparłam
głowę na jego piersi i zamknęłam oczy. Mimo iż było mi niewygodnie to było mi
bardzo dobrze tak siedzieć. Po chwili zasnęłam a najbardziej cudowne w tym było
to, że nie potrzebowałam leków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz