wtorek, 27 maja 2014

Rozdział Czternasty

To był koszmar. Nie mogłam znieść żadnego faceta choćby siedział i kilometr ode mnie. Mimo iż Evan był cały czas przy mnie, strach który mnie ogarnął był niezwykle silny. Gdy zjadłam Evan zaproponował saunę. Miałabym być tam sama. Jednak gdy tylko drzwi się za mną zamknęły ujrzałam Whiu.
-Para dobrze wpływa na zatkany nos.- powiedział.
-A chorobę trzeba wypocić.
Nawet jego się bałam.
-Jak się czujesz? Widziałem co wyprawiał Whawhai ale nie mogłem zareagować. Mocny ten twój pokojowy.
-Evan.
-Wiem.
Przez chwilę milczeliśmy. W końcu odważyłam się i usiadłam naprzeciw chłopaka. Widać było, że oddychało mu się tu lepiej. Mimo iż nie pamiętałam mojego brata to byłoby fajnie gdyby on nim był. Josh, mój brat, zmarł na raka płuc gdy miałam 4 lata.
-Mogę ci pomóc.- powiedział nagle.
-Jak?
-To co przeżywasz to rodzaj choroby. Ja choroby skracam i wydłużam. Jutro już będzie po wszystkim. Lecz będę musiał szybko zniknąć. Poproszę Matekai’a by przyszedł za parę dni.
-On mnie chyba nie lubi.- stwierdziłam.
-Nie lubi jak się mu matkuje ale wie co próbował zrobić Whawhai. Nikt tego nie toleruje dlatego szukamy rozwiązania.
-Dziękuję.- powiedziałam.- Nie wiem co innego powiedzieć.
-Nic innego nie musisz mówić.- westchnął.- Czy możemy tu jeszcze posiedzieć?
-Jasne.
Po godzinie siedzenia w milczeniu wyszłam z pomieszczenia i nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam na Evana, prawdziwego Evana i mimo to strach ogarnął mnie po wszystkie komórki. Chłopak zrobił krok w moim kierunku ale gdy zobaczył moją minę coś zgasło w jego oczach. Do mojego pokoju szliśmy oddaleni od siebie o kolka kroków.
 -Przepraszam.- wyszeptał a ja podskoczyłam gwałtownie.
-Nic… nic przecież mi nie zrobiłeś.
-Może było za wcześnie na całowanie się z tobą.
Próbowałam go przekonać, że tak nie było ale chłopak milczał. Szybko weszłam do pokoju. Bez niego czułam się bezbronna a przy nim się bałam. Wykonałam telefon który był mi proponowany już dawno. Kobieta po drugiej stronie odebrała po czwartym sygnale.
-Hej kochana! Co tam u ciebie?- spytała wesoło Diana.
Diana jest z zagranicy i ma bardzo fajny choć nielegalny zawód.
-Cześć, czy nadal mogłabyś załatwić mi tę broń o której mówiłaś?
Następnego dnia czułam się jakby z serca spadł mi głaz. Gdy Evan zapukał celowo go zignorowałam. Po chwili wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Usiadł obok mnie j ja objęłam rękoma jego szyję i przybliżyłam się do niego na co cofnął się.
-Nie musisz mi udowadniać, że wszystko w porządku. Nie chcę byś później się mnie bała.
Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową.

-Ja myślę o sobie. Całkiem fajnie się ciebie całuje.

piątek, 23 maja 2014

Rozdział Trzynasty

Rozdział pechowy dla głównej bohaterki. Dla was taki być nie musi... aczkolwiek może.

Jednak nie spodziewałam się tego co przeżyłam rano. Powoli przetarłam powieki i poczułam coś dziwnego. Ktoś był obok. Bardzo blisko. Aż za blisko. Nie przypominałam sobie by ktoś kładł się ze mną. Może dlatego, że… to się nie stało?! Ten ktoś chyba nie wiedział, że mam prawo do intymności ponieważ bez żadnych skrupułów obmacywał! Gdy do mojego mózgu dotarło co ten ktoś robi odsunęłam się od niego. Znów ujrzałam twarz Evana ale czerwone oczy utwierdziły mnie w przekonaniu, że to był Whawhai. Leżał sobie spokojnie i uśmiechał się szelmowsko. Po chwili zauważyłam, że chłopak nie ma koszulki. Pewnie brakuje nie tylko jej.
-Tylko twarz pożyczyłem.- powiedział jakby się chwalił.
-Wynocha.
Udawał zaskoczonego.
-Nie chcesz wypróbować.
-Jak fajnie uderza się w nią patelnią? Czekaj, zaraz po nią pójdę.
-Nie o to mi chodzi.- powiedział z dziwną miną.- Miałem na myśli coś bardziej przyjemniejszego.
Nagle dotarło do mnie co on ma na myśli. Poczułam przeszywający mnie strach. Odsunęłam się jeszcze kawałek. Po jego twarzy przemknął strach.
-Uważaj bo spadniesz i uderzysz się w głowę.
Mówiąc to wyciągnął rękę w moim kierunku jakby chciał mnie do siebie przyciągnąć. O nie. Cofnęłam się jeszcze i poczułam jak łóżko pode mną się kończy. Zamknęłam oczy w oczekiwaniu na upadek ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego na plecach poczułam ciepło na plecach a po chwili czyjeś dłonie dotknęły moich ramion.
-Prosiłem byś uważała na siebie.
 Spojrzałam na postać za mną i odsunęłam się.
-Odejdź.
-Nie bój się. Nie będzie boleć, obiecuję.
To powiedziawszy przygniótł mnie do łóżka. Przycisnął moje dłonie do łóżka i zaczął całować moją szyję.
-Przestań.
-Jeszcze nic nie zacząłem. Cierpliwości.
Gdy puścił moje ręce mogłam go walić pięściami w głowę. Oczywiście już wcześniej się szamotałam ale to nic nie dawało. Ściągnął ze mnie górę piżamy a moją oczywistą reakcją było zasłonięcie nagłej nagości. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się.
-Nie masz się czego wstydzić.- odciągnął moje ręce z przerażającą łatwością i musnął ustami moje piersi.- Są idealne.
Poczułam jak moje oczy wypełniają się łzami. Szarpałam się jeszcze bardziej zdesperowana. Bałam się, jego dotyk był obleśny. Zastanawiałam się co ze sobą zrobię gdy on zrobi to co zamierza. Może obleję się kwasem? Tak, to świetna myśl. Jego dłonie zjechały na moje biodra jednocześnie pozbawiając mnie spodenek. Ścisnęłam mocno uda ale jego dłoń i tak bez problemu wsunęła się między nie i zaczęła dotykać wrażliwych części. Zaczęłam szlochać.
-Obiecałem, że nie sprawię ci bólu. I dotrzymam słowa.
Siłą rozdzielił moje nogi i wcisnął się między nie. Nie, błagam. Tylko nie to. Przesunął swoje dłonie na moje biodra. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem.
-Wybacz, za chwilę dokończę. Muszę tylko pozbyć się natrętnego pracownika.
Wstał a ja poczułam ulgę. Jednak to nie powstrzymało mojego płaczu. Owinęłam się kołdrą i spojrzałam na Evana. Patrzył na Whawhai’ego wściekły. Natomiast ten stał naprzeciw niego (na szczęście w spodniach) z założonymi na piersi rękoma.
-Przerwałeś nam.- rzucił Wojna.
Jego włosy stały się płomienno czerwone.
-Chyba tobie.- sprostował blondyn.
-Szczegóły. Z resztą i tak zaraz cię zabiję.
Zesztywniałam. Bałam się, że on mnie zgwałci ale tego, że chce zabije Evana jeszcze bardziej.
-Evan.- powiedziałam drżącym głosem.- Wyjdź… ja… ja dam sobie radę.
-Nie dam mu cię skrzywdzić.- powiedział pewnie.
-Nie słyszałeś? Masz wyjść. Nie mam czasu na twoją zabawę w super bohatera. W łóżku czeka na mnie kobieta.
To chyba przelało czarę. Evan rzucił się na Whawhai’ego i uderzył go prosto w twarz. Przeciwnik przez chwilę był zdziwiony ale szybko kontratakował. Za każdym razem Evan robił unik i zadawał celny cios. Nie wyglądał jakby się przemęczał.
-Kim ty jesteś?- warkną Whawhai.
Dopiero później dotarło do mnie, że Evan walczy z Jeźdźcem Apokalipsy jak ze słabszym. Przez chwilę ta informacja docierała do mnie a po chwili wywołała szok. Przyjrzałam się twarzy blondyna. Była jak zimna i twarda maska. Pojedynek trwałby dłużej gdyby nagle nie pojawił się Te Mate.
-Wycofaj się, bracie.- powiedział spokojnie.- Inaczej będę musiał po ciebie przyjść.
I zniknął. Whawhai spojrzał na Evana ze wściekłością.
-Wrócę. A gdy cię pokonam zabawię się z nią na twoich oczach a potem zatłukę cię jak psa.
Odszedł. Spojrzałam na mojego wybawcę on na mnie również, z cierpieniem. Poczułam jak łzy ponownie wypełniają mi oczy i rozpłakałam się. Podbiegł do mnie i usiadł obok. Chciał mnie jakoś pocieszyć ale po tych wydarzeniach nie wiedział jak. Wtuliłam się w niego i zaczęłam płakać jeszcze głośniej.
-Może chciałabyś się wykąpać?- zaproponował gdy już się uspokoiłam.
Pokiwałam głową.
-Przepraszam, że przyszedłem tak późno. Chciałem się pośpieszyć ale coś mnie zatrzymało.
-Zabiłbyś go.- powiedziałam.- Jak?
Wyprostowałam się i spojrzałam na niego.
-Ja…. Jestem trochę inny.
-Pod jakim względem? Proszę powiedz mi.
Milczał. Z lekkim wahaniem odwróciłam  jego twarz do siebie.
-Nie jesteś człowiekiem.- szepnęłam.
-Demon.- wyszeptał.
-A one nie są… no nie wiem… mroczne?- spytałam.
-Jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę.- spojrzał na mnie zaskoczony.- Nie boisz się mnie.
-Przed chwilą mnie uratowałeś. Jak ja mam się ciebie bać?
Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. Ukryłam wzdrygnięcie.
-To idę przygotować ci kąpiel.
-Dziękuję.- szepnęłam.
Wyszedł a ja poczułam lęk, że on wróci. Skarciłam się jednak w myślach. Najpierw będzie Whiu, Matekai i Te Mate. Żeby tylko odwlekali to spotkania jak najdłużej.
-Clarie? Już gotowe.
Ogarnął mnie spokój mimo iż Evan był demonem. Srał to pies, uratował mnie już drugi raz. Czuję się jak ofiara losu. Wzięłam kołdrę ze sobą do łazienki. Evan również wszedł ale tylko po to by położyć tu moje ubrania za co mu podziękowałam. Spojrzałam na to co przygotował i uśmiechnęłam się sama do siebie. Wokół wanny były poustawiane zapalone świeczki, w wodzie były płatki kwiatów i najwyraźniej był też jakiś olejek zapachowy. Weszłam do wody i poczułam się trochę lepiej. Chwyciłam gąbkę i od razu zaczęłam się myć. Bardzo dokładnie. Przynosiło to trochę ulgi. Pomyślałam o Evanie. Jednocześnie chciałam by był obok i by trzymał się z daleka. To było dziwne. Gdy już miałam się ubierać spojrzałam na ubrania przygotowane przez chłopaka. Z ulgą zauważyłam golf. Ubrałam się, wyszłam i zamarłam. Opanowałam się dopiero gdy zauważyłam jego jasne oczy. Uspokoiłam się i niepewnie podeszłam do niego. Próbował ukryć smutek. Pocałowałam go w policzek i od razu się wycofałam. Mimo iż nic mi nie zrobił to jego twarz przypominała mi o tym co się stało.
-Przepraszam.- powiedziałam.
-Nie masz za co.- starał się mnie uspokoić.- To było straszne. Nawet dla mnie.
-A pro po strachu. Co naprawdę się stało z… z Nate’m?
Chłopak przez chwilę milczał i przeczesał ręką włosy.  Wyraźnie nie chciał odpowiadać.
-Nie musisz mówić jeśli…
-Zabiłem go.
-Słucham?- nie uwierzyłam w to co usłyszałam.
-Zabiłem go.
-Wiem, że to był świr jednak był przecież tylko człowiekiem…
-Nie był. Stąd wiedziałem, że w mieście kogoś spotkałaś. Nie pachniałaś wodą kolońską, wyczułem go.
-Dlatego tak naciskałeś.- szepnęłam.
Pokiwał głową. Podeszłam do niego i odsunęłam jego rękę od twarzy. Spróbowałam się uśmiechnąć. Chyba mi nie wyszło. Chłopak chciał mnie przytulić ale w połowie gestu zatrzymał się i opuścił ręce więc zamiast tego ja go przytuliłam. Odwzajemnił to. Czułam się jednocześnie bezpieczna i zagrożona. Spróbowałam to zignorować i zrobiłam coś naprawdę głupiego. Pocałowałam go. Przez chwilę był zaskoczony ale opamiętał się i odwzajemnił pocałunek. Znów czułam mieszane emocje ale radość i ekscytacja przebiły strach i chęć ucieczki. Gdy się od siebie odsunęliśmy poczułam jak policzki się zaczerwieniły. Uśmiechał się więc i ja nie mogłam się nie uśmiechnąć.
-Kocham cię.- powiedział.
Poczułam dziwną lekkość. To było naprawdę przyjemne.
-I ja ciebie.
-Idziemy na śniadanie?

-Ta, mogę spróbować.

środa, 21 maja 2014

Rozdział Dwunasty

Otworzyłam wolno oczy i spojrzałam pytająco na chłopaka. To on mną potrząsał. Mocno mnie do siebie przytulił. Za mocno.
-Dusisz.
Zmniejszył siłę uścisku do takiej którą mogłam przeżyć.
-Nie mogłem cię obudzić. Bałem się.
A ja miałam pogawędką z nadzieją. Zaczęłam go pocieszać mówiąc, że nic mi nie jest i, że dobrze się czuję. Trochę trwało odwiedzenie go od pomysłu zaprowadzenia mnie do lekarza.
-Musimy znaleźć dla ciebie inny pokój.
-Lepiej nie. Bo jeśli zajmie ten pokój ktoś inny ktoś, kto ulegnie i ich uwolni? Ja dam radę. Uwierz we mnie.
Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.
-Wierzę. Jednak to nie zmienia faktu że się boję.
Wyciągnęłam ręce w geście mówiącym „Chodź, przytulę cię.”. Zbliżył się a ja go objęłam, opierając swoją głowę na jego. Siedzieliśmy tak przez chwilę w milczeniu dopóki mój żołądek o sobie nie przypomniał. Wstaliśmy, ja poszłam się ubrać do łazienki a Evan zmienić ubrania. Poszedł oczywiście do siebie. Gdy wyszłam jego wciąż nie było. No tak, tamta specjalnie wybrała pokój położony najdalej. Ktoś zapukał. Spojrzałam przez judasza. Evan. Mimo to poczułam niepokój. Czemu? Uśmiechnęłam się jednak i otworzyłam drzwi.
-To co? Idziemy?- spytałam.
-Ta.
To nie on.
-Nie jesteś Evanem.- powiedziałam.
-Skąd ta myśl?
-Intuicja. Panie...- spojrzałam mu w oczy.
Czerwone.
-Wojno.- dokończyłam.
-Whawhai w gwoli ścisłości.
-Fajnie a teraz sobie idź.
-Nie.
-Czemu?- pytam znużona.
Zakłada ręce na piersi.
-Bo musisz nas uwolnić.
-Śnij dalej.
I zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Nie będzie mi tu się jeździec apokalipsy panoszył. Z resztą po co ja z nim gadałam? Inne pytanie. Czemu wczoraj otworzyłam drzwi z pytaniem „Panowie do mnie?”?  Odwala mi. Ech, szkoda że na psychiatry za późno. Czekałam jeszcze chwilę aż do drzwi zapukał prawdziwy Evan. Wyszliśmy coś zjeść a potem na spacer.
-Wojna się pod ciebie podszywał.- powiedziałam mu.
-Skąd wiedziałaś, że to nie ja?
Uśmiechnęłam się do niego.
-Jeśli ci powiem to oni też się dowiedzą.
-Co racja to racja.
Pocałował mnie w policzek a ja uśmiechnęłam się. Nawet nie zauważyłam kiedy nadeszła pora obiadowa ale on chyba o niczym nie zapomina.
-Chodź, już pora na obiad.
-Ale ty też masz coś zjeść.
-Niech ci będzie.
Po posiłku przesiedzieliśmy bite dwie godziny w pokoju po czym przebraliśmy się i poszliśmy na basen. Nikt go nie wziął za pracownika, którym notabene był. Gdy wyszliśmy, Evan musiał udać się na jakieś zabranie. Poszłam więc do siebie. Obok drzwi ujrzałam zakatarzonego chłopaka. Przyjrzałam mu się uważnie. Miał ubrane dresy, zmierzwione a raczej nieuczesane włosy, kapcie i szalik.
-Zaraza?- spytałam.
-Whiu- poprawił mnie.
-Jaką chorobę przerabiasz?
-Ostre przeziębienie.
Weszłam do pokoju, chwyciłam paczkę chusteczek i podałam mu ją.
-Proszę.
-Dzięki.
Wyciągnął jedną i chciał oddać resztę ale oddałam mu paczkę. Podziękował ponownie. Wróciłam do pokoju i przebrałam się. Po chwili przyszedł Evan z filmem na płycie i popcornem.
-Mogłeś powiedzieć, że zamierzasz oglądać film. Też bym coś przyniosła.
-Ale to miała być niespodzianka.
Wyciągnęłam ciastka z torby a chłopak odtworzył film. Nie wiem o czym był bo w połowie zasnęłam.
-Dobrze robisz.- powiedziała Tumanako.- Jeśli się z nimi zaprzyjaźnisz to nie będą ci grozić.
-Ja po prostu chciałam być miła.- odpowiedziałam jej zdziwiona.
-To jeszcze lepiej.
Rozejrzałam się. Znów byłam na tym pikniku. Nawet fajnie tu było.
-A tak z innej beczki to w czym oni i ty jesteście trzymani?
Zaczęła się śmiać. Okej… uznajmy, że wiem czemu. Gdy się uspokoiła spojrzała na mnie i znów się roześmiała. Mam coś na twarzy czy jak? To zaczyna robić się niepokojące. Może ktoś jej czegoś dosypał? Nie będę jadła niczego stąd, tak na wszelki wypadek.
-Przepraszam.- powiedziała gdy już nie wybuchała salwą śmiechu na mój widok.- Jesteśmy zamknięci w beczce. Słyszałaś o puszce Pandory?
-Aha.
Dziwiło mnie co ma puszka do beczki.
-Otóż ta puszka to tak naprawdę beczka choć większość wyobraża to sobie jako szkatułkę.
-Zapeklowali was z powrotem?
 Pokiwała głową, próbując się nie śmiać. Zaraz wybuchnie. Jeszcze chwila… jeszcze trochę i… Bum! Śmieje się jak opętana. Może egzorcysta potrzebny? Ale co ja powiem? Nadzieję śmiech opętał? To bez sensu. Przeczekałam to. Gdy już się uspokoiła wyjaśniła mi, że stało się to po pierwszej wojnie światowej kiedy to Wojna czyli W… coś tam uciekł.
-Whawhai.- powtórzyła.
-Łała?
-Whawhai.
-What?- spytałam w innym języku.
-Nie, nie What tylko Whawhai.
-Wha…
-Whai.- dokończyła.
-Whawhai… Co za poronione imię. Matka go nie kochała czy jak?
-Śmierć ma na imię Te Mate.
Okej…. To normalne prawda? Powiedziała, że Zaraza to Whiu, co już wiedziałam. Koleś ma takie krótkie i takie łatwe w zapamiętaniu imię. A Głód to Matekai.
-Czyli beczka Pandory znajduje się w pobliżu?
-Wiem, że jest pod ziemią.
-To dobrze, prawda? Przynajmniej nikt jej nie otworzy.
-Oni już znajdą sposób byś do niej dotarła.- powiedziała z powagą.
W to nie wątpiłam. Zamknęłam oczy i obudziłam się. Usiadłam i przetarłam oczy. Evan nawet nie zauważył, że zasnęłam. Był zdziwiony. Gdy spytałam się czy wierzy w istnienie puszki Pandory wymigał się pójściem do toalety. Czyli albo nie chce o tym mówić albo nie może. Istnieje możliwość, że i to i to ale nie będę się zagłębiać w jego powody.
-Tajemnice nie są dobre dla zaufania.- usłyszałam.
Był to bardzo wychudzony chłopak szarych włosach i oczach. Już chciałam się zapytać czy czasem nie nazywa się Głód ale Tumanako podszepnęła mi jego imię.
-Matekai?- spytałam.
Pokiwał głową. Wzięłam do ręki paczkę ciasteczek i spytałam.
-Może coś zjesz?
-Jestem Trzecim Jeźdźcem Apokalipsy, Głodem a ty proponujesz mi ciastka?
Przez chwilę analizowałam jego słowa po czym pokiwałam głową. Westchnął ciężko. Szczerze powiedziawszy nie wiem o co mu chodzi.
-Jestem Głód. Nie jem.
-Ale unikanie jedzenia jest niezdrowe.
-Mnie kwestia zdrowe niezdrowe nie obowiązuje.
-Wyglądasz na wyniszczonego.- stwierdzam.
-Jestem Głodem, wrakiem człowieka.- westchnął zirytowany.
-To zjedź coś.
-Jesteś jak moja matka.- mruknął.
-Martwię się o innych, to źle.
-Nie.- wstał.- To lecę a tego tam- wskazał na łazienkę.- spytaj czemu podsłuchiwał.
I zniknął. Poczekałam aż Evan wyjdzie z łazienki. Usiadł na kanapie i splótł ze sobą palce.
-Masz mi może coś do powiedzenia?- zapytałam.
-Nie mówiłaś, że z nimi rozmawiasz.
-Ty też nie mówisz mi wszystkiego.- skwitowałam.- A jeśli chodzi o to czemu ci nie mówiłam to wytłumaczenie jest proste. Nie pytałeś.
Podniósł głowę.
-Więc teraz pytam.
-Nie musisz być od razu taki wredny, wiesz? Wojna podszył się pod ciebie ale szybko go nakryłam. Kazałam mu spadać. On mi na to, że mam ich uwolnić. Powiedziałam mu, żeby śnił dalej. Później spotkałam Zarazę. Przerabia ostre przeziębienie, dałam mu chusteczki higieniczne, podziękował. A rozmowę z Głodem znasz, przecież podsłuchiwałeś.
-Przepraszam ale ja po prostu się martwię.
Usiadłam obok niego. Objął mnie ramieniem a ja oparłam głowę o jego ramię. Rozumiałam to. Ja też bym się martwiła.
-O niektórych rzeczach po prostu nie mogę ci mówić.- powiedział.
-Wiem i nie mam o to do ciebie żalu.
-Dziękuję.
Zadzwonił jego telefon. Musiał iść na jakieś szkolenie odnośnie nowego oprogramowania. Westchnęłam. Zaproponowałam mu, że poczekam na niego z filmem. Powiedział, że to długo potrwa i przyjdzie jedynie po to by powiedzieć mi dobranoc. Wyłączyłam film. Już nie wydawał się ciekawy. Po chwili ktoś zapukał. Miałam cichą nadzieję, że to Evan lecz przy drzwiach czekało mnie rozczarowanie.
-Jesteś Te Mate?
Pokiwał głową. Chłopak stojący przede mną miał białe włosy i strasznie jasne oczy. Był przerażająco blady.  Potęgowane to było jeszcze przez jego czarny ubiór.
-Jesteś ostatnie, co nie?
Znowu pokiwał głową.
-Już koniec odwiedzin?
Pokręcił głową.
-Co? Teraz będzie od nowa?
Potwierdzenie.
-To bądź tu jak najdłużej. Spotkanie z Whawhai’em to ostatnie na co mam ochotę.- przyznałam.
-Nie dziwię ci się.- odezwał się, był śmiertelnie poważny.- Jednak nie mogę długo zostać. Cokolwiek powiedzą czy zrobią, nie otwieraj beczki. Jeszcze nie czas.
-Skąd to wiesz?
-Jestem śmiercią. Wiem kiedy i dlaczego umrze każdy człowiek na ziemi. To jeszcze nie czas na masowe wymieranie. Niestety moi bracia nie chcą mnie słuchać. Więc proszę posłuchaj chociaż ty. Nie otwieraj beczki.
-Dobrze.
-Dziękuję.
I zniknął. Westchnęłam, niedługo pojawi się Wojna. Nie lubię go. Poszłam do Spa bo co innego miałam robić. Było fajnie. Późnym wieczorem przyszedł Evan niosąc ze sobą kolację. Udawał, że nie usłyszał gdy powiedziałam, że nie musi tego robić bo tu jest kuchnia z lodówką. Tak jak mówił, nie był długo. Byłam po kąpieli więc jedyne co mi zostało to zjeść, umyć zęby i położyć się spać.

wtorek, 20 maja 2014

Rozdział Jedenasty

Wolno podnoszę się z łóżka i podchodzę do nich. Nie wiem kto był takim geniuszem, że zamontował tu judasza w drzwiach ale niech Bóg mu wynagrodzi milionem z totka. Spoglądam przez maleńki otwór i gwałtownie cofam się. Chwytam komórkę i piszę SMSa do Evana.

Błagam przyjdź coś stoi pod drzwiami pokoju.

Potem zadzwoniłam i wyłączyłam głośnik. Pukanie się powtórzyło ale ja nie miałam zamiaru otwierać jakiemuś szkieletowi w płaszczyku. No sorry, ale podejrzanych i martwych nie mam w zwyczaju zapraszać na herbatkę z ciasteczkiem. Zwłaszcza kiedy nie mam ciasteczek. A nie, chwila! Są w torbie, wzięłam sobie kilka paczuszek na drogę. Zbliżające się kroki po drugiej stronie. To dobrze, prawda? To znaczy, że Evan idzie i przegoni to… coś. Podwójne pukanie? Co on kolegę zaprosił? Jednak wstałam i podeszłam sprawdzić co się dzieje. Zajrzałam przez judasza i znów zawał. Jakaś bardzo wychudzona postać stoi w ramię w ramie ze znajomym już szkieletem. Co to kurwa ma być?! Jakiś zjazd rodzinny?! Może sobie piknik zrobią?! Za nimi wyrasta zielona osoba z czarnymi plamami na gębie. Kurwa! Kurwa! Kurwa! A trzy razy, po jednym przekleństwie na główkę! Normalnie ich troje! Nie pomyłka. Pojawiła się szara morda z mieczem. Chwila, wróć bo chyba mi się przewidziało. Nie, to czwarte serio ma miecz. Odbiło mi, tego już spokojna jestem. Czego ja się naćpałam? Powoli otwieram drzwi.
-Panowie do mnie?
Milczenie. Czyli przyszli na złą imprezę. A może wyczuli, że tu też coś mocnego się bierze?
-Aha.
Zamykam drzwi, zakluczam na wszystko co się da i pędem wracam do łóżka by wleźć pod nie i tam w spokoju umrzeć na zawał. Siedzę sobie spokojnie czekając na zbawczy w tym wypadku atak serca gdy nagle ktoś nerwowo wali w drzwi. Nie chcę wychodzić i tego nie zrobię. Nie wyjdę, nie wyjdę, nie wyjdę…
-Clarie, proszę otwórz. To ja Evan.
Powoli wypełzam spod łóżka i rozglądam się, nikogo. Jeszcze wolniej zbliżam się do drzwi i znów patrzę przez przyjaciela judasza. To serio on. Żywy, beżowy i z BMI w normie. Trzęsącymi się dłońmi, kolanami i w ogóle wszystkim otwieram mu. Był wyraźnie przejęty.
-Wi… wi… widziałeś ich? Tych… tych…?
-Tak i mam nadzieję, że ich nie wpuściłaś.
-Nie. Otworzyłam drzwi, spytałam czy oni do mnie i zamknęłam.
Objął mnie. Wtuliłam się w niego z wdzięcznością. Jest tu. Nie jestem sama. Muszę siusiu.
-Muszę do toalety.- powiedziałam
-Idź.
-Nie mogę, trzymasz mnie.
-Och, przepraszam.
Gdy mnie puścił pędem ruszyłam do toalety. Co za ulga. Wyszłam i od razu skierowałam się do łóżka. Położyłam się i już miałam zasnąć gdy przypomniało mi się, że Evan tu jest. Spojrzałam na niego.
-Mam wyjść?
-Nie, proszę.
Postawił sobie fotel bujany naprzeciw mnie i usiadł w nim. Patrząc na niego zasnęłam. Wśród mroków moich snów zobaczyłam jasną postać na koniu. Zwierzę stanęło dębem i zarżało. Przebiegli w dół zbocza objętego śmiercią, głodem, zarazą i wojną, niosąc światło i ciepło. A co najważniejsze, wytchnienie od koszmarów. Krwawa jatka zmieniła się w piknik, chorzy zdrowieli a głodni jedli. Ludzie przestali umierać. Przysiadłam się do nich. Ktoś zaczął grać na piszczałce a ktoś inny rytmicznie uderzać w wojenne bębny. Inni powyciągali kolejne instrumenty z ukrycia i przyłączyli się do nich. Było radośnie i spokojnie. Przysiadła się do mnie jakaś inna dziewczyna.
-Spokojnie tu bez nich.- stwierdziła.
-Racja.
-Tumanako.- przedstawiła się.
-Clarie.
Uścisnęłyśmy sobie dłonie.
-Kim oni byli?- spytałam.
-Odwieczni wrogowie wszystkich. Lepiej ich nie spotkać. Powodują same nieszczęścia.
-Chyba ich widziałam.- powiedziałam niepewnie.
-Całą czwórkę?
Pokiwałam głową.
-Chcą by ktoś ich uwolnił. Tak samo jak uczyniła to poprzednia kobieta. Nie daj im się sprowokować. Dasz radę?
Pokiwałam głową.
-Pomogę ci na tyle na ile będzie to możliwe.
-Dziękuję.
Spojrzała w górę i uśmiechnęła się.
-Już czas na ciebie.- spojrzała na mnie.- Obudź się.
Poczułam się szarpana. 

poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział Dziesiąty

Droga Paulo. Mam nadzieję, że długość rozdziału jest wystarczająca.

-Słucham?- spytałam osobę po drugiej słuchawki.
To był obcy numer.
-Panna Midnight?
-Tak, słucham.
-Dzwonię z hotelu Pandora i mam do pani pewną ważną aczkolwiek bardzo wrażliwą sprawę. Chodzi o Evana.
Drgnęłam.
-O co chodzi?
-Czy mogłaby pani przyjechać? Nie da się o tym porozmawiać przez telefon.
Milczałam. Nie wiem czy chcę tam wracać. To trudne. Cały czas niewiadomo gdzie jest Nate. Nie będę ukrywać, przeraża mnie to. Dwie godziny drogi z hotelu do miasta. Dwie godziny, doba ma 24.
-Evan pani potrzebuje.
Musiałam się przełamać. Był kiedy tego potrzebowałam. Muszę mu się odwdzięczyć.
-Dobrze, przyjadę.
-Przysłać kierowcę?
Zastanowiłam się.
-Tak, poproszę.
Następnego ranka o godzinie 2:00 przyjechał kierowca a wraz z nim kierowca zastępczy. Jednym z nich był znajomy lekarz a drugim… kobieta. Była uprzejma choć chłodna. Wsiedliśmy do samochodu i po 19 godzinach byliśmy na miejscu. Odszedł do mnie człowiek mniej więcej w wieku Evana.
-Gdzie on jest?- spytałam.
-U siebie. Jestem jego przyjacielem i zauważyłem dość dużą różnicę w jego zachowaniu po pani wyjeździe. Z resztą każdy zauważył, zamknął się w pokoju. Czy mogłaby pani z nim porozmawiać? Dziś cudem udało mi się go zmusić do zjedzenia czegoś i wykąpania się.
-Dobrze.
Otworzyłam drzwi do jego pokoju i weszłam do środka. Z sąsiedniego pomieszczenia dochodził szum wody z prysznica. W pokoju nie było tak, źle jak myślałam. Tylko wszędzie walały się kartki papieru. Zaczęłam zbierać je by nikt ich nie podeptał. Dopiero po chwili zorientowałam się co trzymam. Były to rysunki, które przedstawiały… mnie? To było słodkie i jednocześnie dziwne. Po chwili szum wody ucichł. Skończyłam szybko zbieranie rysunków, położyłam je na biurku i przy nim ustałam.
-Nie musisz mnie sprawdzać, Jo. Nawet ubranie…- w tym momencie wyszedł i spojrzał na mnie, zaniemówił.
Czekałam aż coś powie ale on tylko się patrzył, naprawdę. Mijały minuty a to robiło się coraz dziwniejsze. Powoli podeszłam do niego i pomachała łam mu ręką przed oczami. Wpatrywał się we mnie bez słowa. Nie powiem, zaczynało mnie to martwić.
-Halo, żyjesz?- spytałam w końcu.
-To niemożliwe.- wyszeptał.
-Skoro tak uważasz to mogę wyjść.
Już odwróciłam się i zmierzałam do drzwi gdy złapał moją rękę.
-Proszę powiedz mi, że to nie sen. Błagam.
Odwróciłam się do niego z uśmiechem.
-Nie to koszmar, za chwilę przyjdą zombie.- zażartowałam.- Oczywiście że jestem tu naprawdę.
Pstryknęłam go w czoło. Zamrugał.
-Widzisz?
Przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Objęłam go.
-Hej, już dobrze.
Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.
-Jestem tu.
Uszczypnęłam go po babcinemu w policzek.
-Jestem tu.- powtórzyłam.
Oparł czoło o moje i położył dłoń na tyle mojej głowy.
-Jesteś.- powtarzał z zamkniętymi oczami.- Jesteś.
-To otwórz oczy.-powiedziałam.
-Nie, bo znikniesz.
Zaśmiałam się.
-Obawiam się, że nie posiadam takich zdolności.
-A ja obawiam się, że to jednak sen.
Jakby go tu przekonać, że nie jestem zwykłą senną marą. Przeszło mi coś przez myśl ale od razu to odrzuciłam. Myśl dalej. Powróciło a ja znów to wyrzuciłam. I kolejny raz to samo. Dobra, niech będzie! Skoro innych pomysłów brak to może być i to! Cmoknęłam go w usta. Zesztywniał.
-Wciąż nie wierzysz?- spytałam.
Nie reagował. Kolejny całus. Nic.
-Chyba muszę podjąć drastyczniejsze metody.
Powoli wsunęłam język do jego ust i zaczęłam powoli aż bardzo czule całować chłopaka, który to wciąż miał zamknięte oczy. Czułam jak jego mięśnie rozluźniają cię i jak stopniowo zaciska uścisk. Uśmiechnęłam się a gdy w moich płucach zabrakło już powietrza, odsunęłam się.
-I co?- spytałam z lekka zadowolona z siebie.- Dalej nie wierzysz?
-Wierzę.- otworzył oczy i spojrzał na mnie z czułością.
Poczułam jak moje policzki trawi rumieniec.
-Mogę coś zrobić?
-Jasne, czemu nie.
Pocałował mnie. Nie było źle. No dobra, było fantastyczne. Gdy się od siebie odsunęliśmy zadałam pytanie na które odpowiedź bardzo mnie interesowała.
-Czemu mnie rysowałeś?
Wyglądał tak jakby nie chciał bym widziała te rysunki. Pocałowałam go w czubek nosa. Uśmiechnął się niepewnie.
-Są piękne.- powiedziałam.
-To moja modelka jest piękna.
-Ty źle widzisz.- stwierdziłam z uśmiechem.- Zauroczony chyba jesteś.- zażartowałam
-Zakochany, chciałaś powiedzieć.
Kolor czerwony chyba polubił moje policzki. Spojrzałam gdzieś w bok. Przecież nie może mówić prawdy. To tylko pobożne życzenie by ktoś mnie pokochał. On musi żartować albo kłamać. Chyba nie jest aż tak podły by kłamać.
-Czemu tak żartujesz?- wyszeptuję
-Co?
Unosi moją głowę a ja patrzę mu w oczy. Szukam w nich powodu jego żartu. Był zaskoczony. Czyżby tym, że go przejrzałam?
-Czemu tak uważasz?
-Nie wysilaj się. Kiedyś się na to nabrałam a drugi raz nie zamierzam.
-Wcześniej ty przekonywałaś mnie, że tu jesteś teraz pozwól mi przekonać ciebie. Pewnie nie pamiętasz jak podczas pierwszy i ostatni byłaś w naszej restauracji i jak wpadłem na mojego kolegę, kelnera.
-Pamiętam ale co to ma do rzeczy?
-Zagapiłem się. A osoba na którą parzyłem stoi przede mną. Nie lubiłem też Nate’a…
-Co do którego miałeś rację.- przerwałam mu.
-Gdy tylko o nim usłyszałem.
-To nic nie zmienia. Mogłeś to wymyślić.
Westchnął.
-Nie wiedziałem, że przyjedziesz a to- wskazał na stos rysunków.- nie są wszystkie.
Podszedł do szafki przy biurku i wyciągnął stosik kartek. Ze zdumieniem odkryłam, że na każdej jest rysunek.
-Wiesz, że to wygląda na obsesję?
-Wiem.
Podrapał się po głowie i spuścił wzrok. Nie mogłam być na niego zła. W ogóle nie byłam. To było.. bo ja wiem. Chyba bardziej słodkie. Pocałowałam go w policzek.
-Dobra, idź spać.
-Nie wiem gdzie.
-To idziemy poszukać.
Chwycił moją dłoń i ruszył do drzwi pokoju po drodze odkładając rysunki. Gdy tylko wyszliśmy natknęliśmy się na dziewczynę. Musiała być z personelu bo była ubrana podobnie do Evana. Jej twarz wyrażała… nic.
-Nie ma wolnego pokoju.- powiedziała oschle.
-Prawie wszystkie są wolne.- stwierdził i pytająco uniósł brew.
-Może już nie są.
-Więc będzie spać u mnie.- stwierdził chłopak a ona zmrużyła oczy.
-Chyba coś znajdę.
Na odchodne dziewczyna spojrzała na mnie z nienawiścią. Oho, czyżby też podobał jej się Evan? Pewnie tak.
-Nie macie tu jakiś klatek albo schowków na miotły?
-Chyba jakieś są. Czemu pytasz?
-Bo ona chyba właśnie tego dla mnie szuka.
-Nie zrobi tego. Ponownie jesteś naszym gościem, nie może.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Skąd wiesz?
Uśmiechnął się.
-Teraz już wiem.
-Och, ty oszuście.
Szturchnęłam go łokciem. Po pięciu minutach Panna Zabiję Cię Wzrokiem oświadczyła, że znalazła mi wolny pokój. Był on na samum końcu prawego skrzydła i był dość ładny. Chłopak spojrzał na nią pytająco ale ta nie zwróciła na to uwagi i wyszła. Zaczęłam się rozpakowywać.
-Pomóc ci?- zaproponował.
-Nie wzięłam wielu rzeczy. Dam radę.
-W tym pokoju jest pralka, więc jakbyś chciała możesz sama prać.
-O fajnie. Coś mi się wydaje, ż ona raczej pogubi moje rzeczy.
-Nie zrobiłaby czegoś takiego.- powiedział z przekonaniem.
-Powinieneś iść do okulisty.- stwierdzam.
-Czemu?
Rety on chyba nie zauważył.
-Jest zazdrosna. A zazdrosna dziewczyna wiele zrobi by pozbyć się konkurencji.
-O kogo?
Spojrzałam na niego wymownie. Zrozumiał. On wrócił do siebie a ja przebrałam się i położyłam się spać. Śniły mi się same okropności. Morderstwa, wojna, zarazy, głód, susza, gigantyczne pożary i wiele tym podobnych rzeczy. Zlana potem gwałtownie usiadłam na łóżku. Było jeszcze ciemno. 2:18, no to się nie dziwię, że ciemno. Pukanie do drzwi przyprawia mnie o zawał.

niedziela, 18 maja 2014

Rozdział Dziewiąty

Ciemność, w której nie ma bólu jest dobra ale czy tak będzie wyglądać wieczność? Jest dziwnie cicho i smutno. Nie wiem czemu. Nie mogę się ruszyć, nie mogę mówić. Czuję się samotna, bardzo. Chciałam albo umrzeć albo się obudzić. Może już nie żyję. Chciałabym nie być świadoma, to nudne. Leżę, chyba, i nic nie robię. To okropne. Myślałam, że jest coś po drugiej stronie. Po śmierci. Jakiś raj czy coś. Może piekło. Czy czyściec. Jednak nieważne co, ważne że coś. Poruszyłam małym palcem. O, wreszcie coś! Trochę mnie to ucieszyło, nie powiem. Niestety, po jakimś czasie znudziło mi się machać małym palcem u lewej nogi. Swoją drogą już wiem gdzie ona jest. Dobra wiadomość jest taka, że obok niej jest prawa. Swoją obecność zgłosiła również prawa i lewa ręka. Super, robi się mnie więcej. I jest głowa! Witaj z powrotem. Niestety nadal nie mogę otworzyć oczu. Szkoda, czerń już serio jest nudna. Ktoś ściska moją dłoń. To miłe. Delikatne gładzenie po głowie. Próbuję się uśmiechnąć ale nie wiem czy mi się udaje. Znowu nic się nowego nie dzieje. Wiem gdzie znajduje się każda moja kończyna ale co z tego, skoro ruszyć się nie mogę. Lecz nadal mam nadzieję, choć to matka głupich. Powoli poruszyłam dłonią, która szybko została ujęta. Szum. Nie szum, bełkot. Nie… chyba. Coś oświeca moje powieki. Podnoszę je jednak mimo ogólnej jasności.
-Clarie.
Spróbowałam spojrzeć w tamtą stronę ale wciąż światło było za ostre.
-Przygaś.
Światło zniknęło a ja swobodnie mogłam spojrzeć na Evana. Uśmiechał się z wyraźną ulgą.
-Jak się czujesz?- spytał.
-Nijak.- odpowiedziałam słabo.
Wstał i pocałował mnie w czoło. Było to miłe. Evan pokrótce opowiedział mi jak mnie znalazł i jak przewiózł tutaj. Zostałam położona tutaj czyli w ich prywatnym skrzydle szpitalnym. Ponoć byłam nieprzytomna miesiąc. Miałam tu jeszcze trochę poleżeć, dla pewności.
-Dziękuję.- powiedziałam.
-Może już pójdziesz. Dziewczyna musi odpocząć.- powiedział lekarz.
Przeraziłam się.
-Nie… proszę.
Usiadł powrotem i chwycił mnie za rękę. Wyjaśniłam mu, że nie chcę być teraz sama. Zrozumiał. Minęło kilka dni po których postanowiłam wyjechać. Wyjaśniłam na blogu czemu tak długo nic nie pisałam. Gdy wsiadałam do auta, Evana nigdzie nie było. Gdy jechałam drogą wyjazdową spojrzałam we wsteczne lusterko myśląc o tym, że pewnie nigdy tu nie wrócę. Było mi trochę przykro, że nie pożegnał się ze mną.

Wtedy tak myślałam. Serio. Pewnie powiecie, że nic się ciekawego nie stało. Dla mnie to jednak wiele. Właśnie to trochę sprawiło, że chciałam wyjechać. Jednak okazało się, że to nie koniec moich przygód w tym hotelu. Po tygodniu zadzwonił telefon.

sobota, 17 maja 2014

Rozdział Ósmy

Minęło parę dni a ja znów miałam spotkać się z Nate’m. Cudem udało mi się wyprosić Evana by nie jechał ze mną. Wsiadłam do samochodu. Gdy dotarłam chłopaka ucieszyła wieść, że nie ma z nami Evana.
-Nareszcie. Teraz mogę cię zaprosić do siebie bez obawy, że zacznie mi grzebać w rzeczach.
Zgodziłam się na tą propozycje. Nate mieszkał poza miastem w małej chatce w lesie. Nalegał na to byśmy pojechali jego autem. Przekonał mnie choć tak naprawdę nie wiem jak. Wsiedliśmy. Po godzinie byliśmy na miejscu. Weszliśmy, ja usiadłam na sofie a chłopak udał się do kuchni. Po chwili oberwałam czymś w głowę. Chwiejnie wstałam i odwróciłam się.
-Co…?
-Teraz będzie ciekawie.- powiedział ze spokojem.- Zaufaj mi.
-Nie, dzięki.
Jednak on szybko znalazł się przy mnie i rzucił mną o ścianę. Świat zawirował mi przed oczami i upadłam na kolana. Poczułam kopnięcie w brzuch i skuliłam się na podłodze. Kopnięcie w tył głowy. Przed oczami zawirowały mi czarne plamy. Nie chciałam tracić przytomności. Na szczęście pomagała mi w tym adrenalina. Nate podniósł mnie i uderzył w twarz. Z oczu popłynęły mi łzy.
-Poczekaj tu.
Rzucił mną o podłogę a moja głowa musiała uderzyć w coś twardego. Obraz rozpływał się przed oczami. Po chwili wrócił i przyłożył mi rozgrzany do czerwoności nóż do ramienia. Usłyszałam wrzask. Tym samym nożem przeciął mi skórę. Krzyk. Czyżby mój? Teraz już bardzo chciałam stracić przytomność. Naprawdę. Znów wyszedł a ja spróbowałam ucieczki. Jedyne co mi się udało to dojść do drzwi i je odkluczyć gdy on szarpnął mnie za włosy.
-Nie ładnie uciekać. Przecież mamy cały dzień przed sobą.
Już miałam dość. W sumie mógł mnie zabić od razu ale nie. Jemu tortur się zachciało. Uderzył mnie czymś po żebrach. Zaczęłam płakać z bólu. Po dwóch kopniakach w brzuch i kilku ciosach w głowę powiedział, że przyniesie coś specjalnego. Nie chciałam się jednak przekonywać co. Z ledwością wstałam i otworzyłam drzwi. Wypadłam na dwór. Czaszka pulsowała, brzuch przypominał o sobie w bolesny sposób a w żebrach czułam ostry i palący ból. Z trudem zaczęłam się czołgać. W pewnym momencie stoczyłam się w dół. Zagryzłam zęby na dłoni by nie krzyknąć. Poczułam coś pod tyłkiem. Telefon. Niestety nie wiedziałam gdzie jestem a bateria miała ledwie 19%. Wybrałam jedyny numer jaki przychodził mi do głowy.
-Clarie?- zapytał Evan gdy długo się nie odzywałam.
-Chyba się spóźnię.- powiedziałam łamiącym się głosem.- Będziesz musiał kogoś innego dalej uczyć gry w pin ponga.
-O czym ty mówisz? Co się dzieje?
-Przepraszam, że cię nie posłuchałam. Następnym razem tak zrobię. Obiecuję.
Rozpłakałam się, nie będzie żadnego następnego razu. Nate mnie zabije. Nawet nie wiem za co.
-Gdzie jesteś?
-Nie wiem.
-Nie rozłączaj się, dobrze?
-A będziesz do mnie mówił?
-Tak.

Powoli jednak traciłam świadomość i nie rozumiałam co mówi. Jednak sam fakt, że to robi był uspokajający. Tak mogłam umrzeć. Zaczęło mi powoli ciemnieć przed oczami. Bałam się ale starałam nie dać tego po sobie poznać. W końcu czarne odmęty pochłonęły mnie.