piątek, 16 maja 2014

Rozdział Siódmy

Wstałam rano i ubrałam się. Evan zaprowadził mnie na śniadanie. Później do samochodu i zaproponował, że też pojedzie. Nie wiedziałam czemu.
-Czuję się jak twój brat.- powiedział.-Chcę wiedzieć czy jesteś z nim bezpieczna. To proste.
Poczułam się jeszcze dziwniej. Niechętnie zgodziłam się. Oboje wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Zatrzymałam się na parkingu na którym czekał Nate. Nie był zadowolony gdy zobaczył, że jest ktoś ze mną. Pewnie jego irytacja nie byłaby aż taka gdyby była ze mną jakaś koleżanka. Evan udawał, że nie widzi miny chłopaka i wyciągnął do niego rękę.
-Jestem Evan.
-Nate.
Trzymali swoje dłonie ciut za długo a do mnie dotarło, że jeden drugiemu dłoń próbuje zmiażdżyć.
-Ej, ej.- rozdzieliłam ich dłonie.- Żadnego łamania kości, jasne?
Obaj pokiwali głowami zaczynając walkę na wzrok.
-Hej mam was zaprowadzić do przedszkola? Tam będziecie mogli się sprzeczać jak małe dzieci i nikt nie będzie uważał że to głupie.
Obaj wyluzowali. Nate przyciągnął mnie do siebie i objął ramieniem. Powstrzymałam westchnięcie. Zachowują się dziwnie. Z resztą cały czas czułam się tak jakby próbowali coś sobie nawzajem udowodnić. Po czterech godzinach miałam dość.
-Jeśli za chwilę nie przestaniecie to po prostu wsiądę w samochód i odjadę. I nie, Evan nie poczekam na ciebie.
Nate się zaśmiał się.
-A z tobą już więcej się nie spotkam.
I był spokój. Że też musiałam uciec się do gróźb. Dziś w hotelu byłam o 21:00. Evan mnie przypilnował choć według niego i tak byliśmy godzinę za późno.
-Powinniśmy wyjechać o 18:00.- powiedział po raz któryś.
-Następnym razem nie pojedziesz ze mną.- mruknęłam zirytowana.
-Czemu?
Jeszcze się pyta. Ja ich oddam do przedszkola, naprawdę. Obu. Będzie wtedy spokój.
-Bo znów będziecie drzeć koty.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
-My nie krzywdziliśmy żadnych kotów. Z kąt w ogóle taki pomysł?
Pacnęłam się w czoło. O Boże, tylko nie mów mi, że on nie zna przysłów. Spojrzałam na niego, nie zna. Ludzie, to już przesada.
-To przysłowie.- tłumaczę jak dziecku mocno zirytowana.- Znaczy tyle co kłócić się, sprzeczać.
-Nie kłóciliśmy się.
Westchnęłam. Czy on uważa, że jestem ślepa? Albo głupia? Czy niedorozwinięta? Serio?
-Och, wam obu wydawało się, że tego nie widzę. Nie wiem o co tak zażarcie się sprzeczaliście ale to musiało być coś dużego.
-Proszę nie bądź zła. Po prostu nie trawię tego faceta.
-Poważnie?- spytałam z sarkazmem.- Nie zauważyłam.
-Nie rozumiem tylko czemu się z nim zadajesz.
-Gdybyście na chwilę odstawili testosteron to ani ty ani on nie musielibyście pytać.
Przez połowę drogi do mojego hotelowego pokoju trwała cisza. Wiedziałam, że o czymś rozmyśla i wiedziałam, że chodzi o to jak przekonać mnie bym pozwoliła mu jechać. Niemalże widziałam jak trybiki w jego głowie obracają się generując jakiś pomysł. W końcu zatrzymał się przede mną.
-O co chodzi?
-Wiesz, że jeśli nie pozwolisz mi ze sobą jechać to po prostu pojadę za tobą, prawda?
-Czyli nie dajesz mi wyboru?
Pokiwał głową. Eh, wymyślił coś dobrego. Jestem w kropce.
-Oczywiście nie musisz się z nim spotykać. Wtedy nie miałabyś tego problemu.
-A tobie oczywiście byłoby to na rękę. Zapomnij.
Wyminęłam go i ruszyłam do pokoju hotelowego. Stąd znałam drogę niemal na pamięć. Dogonił mnie i zaczął iść obok.
-Miałabyś więcej czasu na poznawanie naszych atrakcji i może nauczyłabyś się tenisa.
Wzdrygnęłam się.
-Żadnego tenisa.
-Pin pong?
-To prędzej ale i  tak będę jeździć do tego miasteczka.
Westchnął zrezygnowany a ja zaśmiałam się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz