Wstałam rano
i ubrałam się. Evan zaprowadził mnie na śniadanie. Później do samochodu i
zaproponował, że też pojedzie. Nie wiedziałam czemu.
-Czuję się
jak twój brat.- powiedział.-Chcę wiedzieć czy jesteś z nim bezpieczna. To
proste.
Poczułam się
jeszcze dziwniej. Niechętnie zgodziłam się. Oboje wsiedliśmy do samochodu i
ruszyliśmy. Zatrzymałam się na parkingu na którym czekał Nate. Nie był
zadowolony gdy zobaczył, że jest ktoś ze mną. Pewnie jego irytacja nie byłaby
aż taka gdyby była ze mną jakaś koleżanka. Evan udawał, że nie widzi miny
chłopaka i wyciągnął do niego rękę.
-Jestem Evan.
-Nate.
Trzymali
swoje dłonie ciut za długo a do mnie dotarło, że jeden drugiemu dłoń próbuje
zmiażdżyć.
-Ej, ej.-
rozdzieliłam ich dłonie.- Żadnego łamania kości, jasne?
Obaj pokiwali
głowami zaczynając walkę na wzrok.
-Hej mam was
zaprowadzić do przedszkola? Tam będziecie mogli się sprzeczać jak małe dzieci i
nikt nie będzie uważał że to głupie.
Obaj
wyluzowali. Nate przyciągnął mnie do siebie i objął ramieniem. Powstrzymałam
westchnięcie. Zachowują się dziwnie. Z resztą cały czas czułam się tak jakby
próbowali coś sobie nawzajem udowodnić. Po czterech godzinach miałam dość.
-Jeśli za
chwilę nie przestaniecie to po prostu wsiądę w samochód i odjadę. I nie, Evan
nie poczekam na ciebie.
Nate się
zaśmiał się.
-A z tobą już
więcej się nie spotkam.
I był spokój.
Że też musiałam uciec się do gróźb. Dziś w hotelu byłam o 21:00. Evan mnie
przypilnował choć według niego i tak byliśmy godzinę za późno.
-Powinniśmy
wyjechać o 18:00.- powiedział po raz któryś.
-Następnym
razem nie pojedziesz ze mną.- mruknęłam zirytowana.
-Czemu?
Jeszcze się
pyta. Ja ich oddam do przedszkola, naprawdę. Obu. Będzie wtedy spokój.
-Bo znów
będziecie drzeć koty.
Spojrzał na
mnie jak na wariatkę.
-My nie
krzywdziliśmy żadnych kotów. Z kąt w ogóle taki pomysł?
Pacnęłam się
w czoło. O Boże, tylko nie mów mi, że on nie zna przysłów. Spojrzałam na niego,
nie zna. Ludzie, to już przesada.
-To
przysłowie.- tłumaczę jak dziecku mocno zirytowana.- Znaczy tyle co kłócić się,
sprzeczać.
-Nie
kłóciliśmy się.
Westchnęłam.
Czy on uważa, że jestem ślepa? Albo głupia? Czy niedorozwinięta? Serio?
-Och, wam obu
wydawało się, że tego nie widzę. Nie wiem o co tak zażarcie się sprzeczaliście
ale to musiało być coś dużego.
-Proszę nie
bądź zła. Po prostu nie trawię tego faceta.
-Poważnie?-
spytałam z sarkazmem.- Nie zauważyłam.
-Nie rozumiem
tylko czemu się z nim zadajesz.
-Gdybyście na
chwilę odstawili testosteron to ani ty ani on nie musielibyście pytać.
Przez połowę
drogi do mojego hotelowego pokoju trwała cisza. Wiedziałam, że o czymś rozmyśla
i wiedziałam, że chodzi o to jak przekonać mnie bym pozwoliła mu jechać.
Niemalże widziałam jak trybiki w jego głowie obracają się generując jakiś
pomysł. W końcu zatrzymał się przede mną.
-O co chodzi?
-Wiesz, że
jeśli nie pozwolisz mi ze sobą jechać to po prostu pojadę za tobą, prawda?
-Czyli nie
dajesz mi wyboru?
Pokiwał
głową. Eh, wymyślił coś dobrego. Jestem w kropce.
-Oczywiście
nie musisz się z nim spotykać. Wtedy nie miałabyś tego problemu.
-A tobie
oczywiście byłoby to na rękę. Zapomnij.
Wyminęłam go
i ruszyłam do pokoju hotelowego. Stąd znałam drogę niemal na pamięć. Dogonił
mnie i zaczął iść obok.
-Miałabyś
więcej czasu na poznawanie naszych atrakcji i może nauczyłabyś się tenisa.
Wzdrygnęłam
się.
-Żadnego
tenisa.
-Pin pong?
-To prędzej
ale i tak będę jeździć do tego
miasteczka.
Westchnął
zrezygnowany a ja zaśmiałam się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz