Otworzyłam
wolno oczy i spojrzałam pytająco na chłopaka. To on mną potrząsał. Mocno mnie
do siebie przytulił. Za mocno.
-Dusisz.
Zmniejszył
siłę uścisku do takiej którą mogłam przeżyć.
-Nie mogłem
cię obudzić. Bałem się.
A ja miałam
pogawędką z nadzieją. Zaczęłam go pocieszać mówiąc, że nic mi nie jest i, że
dobrze się czuję. Trochę trwało odwiedzenie go od pomysłu zaprowadzenia mnie do
lekarza.
-Musimy
znaleźć dla ciebie inny pokój.
-Lepiej nie.
Bo jeśli zajmie ten pokój ktoś inny ktoś, kto ulegnie i ich uwolni? Ja dam
radę. Uwierz we mnie.
Uśmiechnął
się i pocałował mnie w czoło.
-Wierzę.
Jednak to nie zmienia faktu że się boję.
Wyciągnęłam
ręce w geście mówiącym „Chodź, przytulę cię.”. Zbliżył się a ja go objęłam,
opierając swoją głowę na jego. Siedzieliśmy tak przez chwilę w milczeniu dopóki
mój żołądek o sobie nie przypomniał. Wstaliśmy, ja poszłam się ubrać do
łazienki a Evan zmienić ubrania. Poszedł oczywiście do siebie. Gdy wyszłam jego
wciąż nie było. No tak, tamta specjalnie wybrała pokój położony najdalej. Ktoś
zapukał. Spojrzałam przez judasza. Evan. Mimo to poczułam niepokój. Czemu?
Uśmiechnęłam się jednak i otworzyłam drzwi.
-To co?
Idziemy?- spytałam.
-Ta.
To nie on.
-Nie jesteś
Evanem.- powiedziałam.
-Skąd ta
myśl?
-Intuicja.
Panie...- spojrzałam mu w oczy.
Czerwone.
-Wojno.-
dokończyłam.
-Whawhai w
gwoli ścisłości.
-Fajnie a
teraz sobie idź.
-Nie.
-Czemu?-
pytam znużona.
Zakłada ręce
na piersi.
-Bo musisz
nas uwolnić.
-Śnij dalej.
I
zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Nie będzie mi tu się jeździec apokalipsy
panoszył. Z resztą po co ja z nim gadałam? Inne pytanie. Czemu wczoraj
otworzyłam drzwi z pytaniem „Panowie do mnie?”? Odwala mi. Ech, szkoda że na psychiatry za
późno. Czekałam jeszcze chwilę aż do drzwi zapukał prawdziwy Evan. Wyszliśmy
coś zjeść a potem na spacer.
-Wojna się
pod ciebie podszywał.- powiedziałam mu.
-Skąd
wiedziałaś, że to nie ja?
Uśmiechnęłam
się do niego.
-Jeśli ci
powiem to oni też się dowiedzą.
-Co racja to
racja.
Pocałował
mnie w policzek a ja uśmiechnęłam się. Nawet nie zauważyłam kiedy nadeszła pora
obiadowa ale on chyba o niczym nie zapomina.
-Chodź, już
pora na obiad.
-Ale ty też
masz coś zjeść.
-Niech ci
będzie.
Po posiłku
przesiedzieliśmy bite dwie godziny w pokoju po czym przebraliśmy się i
poszliśmy na basen. Nikt go nie wziął za pracownika, którym notabene był. Gdy
wyszliśmy, Evan musiał udać się na jakieś zabranie. Poszłam więc do siebie.
Obok drzwi ujrzałam zakatarzonego chłopaka. Przyjrzałam mu się uważnie. Miał
ubrane dresy, zmierzwione a raczej nieuczesane włosy, kapcie i szalik.
-Zaraza?-
spytałam.
-Whiu-
poprawił mnie.
-Jaką chorobę
przerabiasz?
-Ostre
przeziębienie.
Weszłam do
pokoju, chwyciłam paczkę chusteczek i podałam mu ją.
-Proszę.
-Dzięki.
Wyciągnął
jedną i chciał oddać resztę ale oddałam mu paczkę. Podziękował ponownie. Wróciłam
do pokoju i przebrałam się. Po chwili przyszedł Evan z filmem na płycie i
popcornem.
-Mogłeś
powiedzieć, że zamierzasz oglądać film. Też bym coś przyniosła.
-Ale to miała
być niespodzianka.
Wyciągnęłam
ciastka z torby a chłopak odtworzył film. Nie wiem o czym był bo w połowie
zasnęłam.
-Dobrze
robisz.- powiedziała Tumanako.- Jeśli się z nimi zaprzyjaźnisz to nie będą ci
grozić.
-Ja po prostu
chciałam być miła.- odpowiedziałam jej zdziwiona.
-To jeszcze
lepiej.
Rozejrzałam
się. Znów byłam na tym pikniku. Nawet fajnie tu było.
-A tak z
innej beczki to w czym oni i ty jesteście trzymani?
Zaczęła się
śmiać. Okej… uznajmy, że wiem czemu. Gdy się uspokoiła spojrzała na mnie i znów
się roześmiała. Mam coś na twarzy czy jak? To zaczyna robić się niepokojące.
Może ktoś jej czegoś dosypał? Nie będę jadła niczego stąd, tak na wszelki
wypadek.
-Przepraszam.-
powiedziała gdy już nie wybuchała salwą śmiechu na mój widok.- Jesteśmy
zamknięci w beczce. Słyszałaś o puszce Pandory?
-Aha.
Dziwiło mnie
co ma puszka do beczki.
-Otóż ta
puszka to tak naprawdę beczka choć większość wyobraża to sobie jako szkatułkę.
-Zapeklowali
was z powrotem?
Pokiwała głową, próbując się nie śmiać. Zaraz
wybuchnie. Jeszcze chwila… jeszcze trochę i… Bum! Śmieje się jak opętana. Może
egzorcysta potrzebny? Ale co ja powiem? Nadzieję śmiech opętał? To bez sensu. Przeczekałam
to. Gdy już się uspokoiła wyjaśniła mi, że stało się to po pierwszej wojnie
światowej kiedy to Wojna czyli W… coś tam uciekł.
-Whawhai.-
powtórzyła.
-Łała?
-Whawhai.
-What?-
spytałam w innym języku.
-Nie, nie
What tylko Whawhai.
-Wha…
-Whai.-
dokończyła.
-Whawhai… Co
za poronione imię. Matka go nie kochała czy jak?
-Śmierć ma na
imię Te Mate.
Okej…. To
normalne prawda? Powiedziała, że Zaraza to Whiu, co już wiedziałam. Koleś ma
takie krótkie i takie łatwe w zapamiętaniu imię. A Głód to Matekai.
-Czyli beczka
Pandory znajduje się w pobliżu?
-Wiem, że
jest pod ziemią.
-To dobrze,
prawda? Przynajmniej nikt jej nie otworzy.
-Oni już
znajdą sposób byś do niej dotarła.- powiedziała z powagą.
W to nie
wątpiłam. Zamknęłam oczy i obudziłam się. Usiadłam i przetarłam oczy. Evan
nawet nie zauważył, że zasnęłam. Był zdziwiony. Gdy spytałam się czy wierzy w
istnienie puszki Pandory wymigał się pójściem do toalety. Czyli albo nie chce o
tym mówić albo nie może. Istnieje możliwość, że i to i to ale nie będę się
zagłębiać w jego powody.
-Tajemnice
nie są dobre dla zaufania.- usłyszałam.
Był to bardzo
wychudzony chłopak szarych włosach i oczach. Już chciałam się zapytać czy
czasem nie nazywa się Głód ale Tumanako podszepnęła mi jego imię.
-Matekai?-
spytałam.
Pokiwał
głową. Wzięłam do ręki paczkę ciasteczek i spytałam.
-Może coś
zjesz?
-Jestem
Trzecim Jeźdźcem Apokalipsy, Głodem a ty proponujesz mi ciastka?
Przez chwilę
analizowałam jego słowa po czym pokiwałam głową. Westchnął ciężko. Szczerze
powiedziawszy nie wiem o co mu chodzi.
-Jestem Głód.
Nie jem.
-Ale unikanie
jedzenia jest niezdrowe.
-Mnie kwestia
zdrowe niezdrowe nie obowiązuje.
-Wyglądasz na
wyniszczonego.- stwierdzam.
-Jestem
Głodem, wrakiem człowieka.- westchnął zirytowany.
-To zjedź
coś.
-Jesteś jak
moja matka.- mruknął.
-Martwię się
o innych, to źle.
-Nie.-
wstał.- To lecę a tego tam- wskazał na łazienkę.- spytaj czemu podsłuchiwał.
I zniknął.
Poczekałam aż Evan wyjdzie z łazienki. Usiadł na kanapie i splótł ze sobą
palce.
-Masz mi może
coś do powiedzenia?- zapytałam.
-Nie mówiłaś,
że z nimi rozmawiasz.
-Ty też nie
mówisz mi wszystkiego.- skwitowałam.- A jeśli chodzi o to czemu ci nie mówiłam
to wytłumaczenie jest proste. Nie pytałeś.
Podniósł
głowę.
-Więc teraz
pytam.
-Nie musisz
być od razu taki wredny, wiesz? Wojna podszył się pod ciebie ale szybko go
nakryłam. Kazałam mu spadać. On mi na to, że mam ich uwolnić. Powiedziałam mu,
żeby śnił dalej. Później spotkałam Zarazę. Przerabia ostre przeziębienie, dałam
mu chusteczki higieniczne, podziękował. A rozmowę z Głodem znasz, przecież
podsłuchiwałeś.
-Przepraszam
ale ja po prostu się martwię.
Usiadłam obok
niego. Objął mnie ramieniem a ja oparłam głowę o jego ramię. Rozumiałam to. Ja
też bym się martwiła.
-O niektórych
rzeczach po prostu nie mogę ci mówić.- powiedział.
-Wiem i nie
mam o to do ciebie żalu.
-Dziękuję.
Zadzwonił
jego telefon. Musiał iść na jakieś szkolenie odnośnie nowego oprogramowania.
Westchnęłam. Zaproponowałam mu, że poczekam na niego z filmem. Powiedział, że
to długo potrwa i przyjdzie jedynie po to by powiedzieć mi dobranoc. Wyłączyłam
film. Już nie wydawał się ciekawy. Po chwili ktoś zapukał. Miałam cichą
nadzieję, że to Evan lecz przy drzwiach czekało mnie rozczarowanie.
-Jesteś Te
Mate?
Pokiwał
głową. Chłopak stojący przede mną miał białe włosy i strasznie jasne oczy. Był
przerażająco blady. Potęgowane to było
jeszcze przez jego czarny ubiór.
-Jesteś
ostatnie, co nie?
Znowu pokiwał
głową.
-Już koniec
odwiedzin?
Pokręcił
głową.
-Co? Teraz
będzie od nowa?
Potwierdzenie.
-To bądź tu
jak najdłużej. Spotkanie z Whawhai’em to ostatnie na co mam ochotę.-
przyznałam.
-Nie dziwię
ci się.- odezwał się, był śmiertelnie poważny.- Jednak nie mogę długo zostać.
Cokolwiek powiedzą czy zrobią, nie otwieraj beczki. Jeszcze nie czas.
-Skąd to
wiesz?
-Jestem
śmiercią. Wiem kiedy i dlaczego umrze każdy człowiek na ziemi. To jeszcze nie
czas na masowe wymieranie. Niestety moi bracia nie chcą mnie słuchać. Więc
proszę posłuchaj chociaż ty. Nie otwieraj beczki.
-Dobrze.
-Dziękuję.
I
zniknął. Westchnęłam, niedługo pojawi się Wojna. Nie lubię go. Poszłam do Spa
bo co innego miałam robić. Było fajnie. Późnym wieczorem przyszedł Evan niosąc
ze sobą kolację. Udawał, że nie usłyszał gdy powiedziałam, że nie musi tego
robić bo tu jest kuchnia z lodówką. Tak jak mówił, nie był długo. Byłam po
kąpieli więc jedyne co mi zostało to zjeść, umyć zęby i położyć się spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz