poniedziałek, 28 października 2013

Rozdział 1

Wiem, trochę tego jest. Nie martwcie się, to się nie powtórzy... żartowałam. Końcówka chyba wyszła mi zbyt "optymistyczna". Z resztą oceńcie to wedle własnych gustów.Więc pozostawiam was w objęciach (albo w mackach) rozdziału pierwszego, pa.

 Budzę się następnego ranka. Wzdycham ciężko. Urodziny, super. Zostało mi tylko 365 dni. Ubieram ciemne rzeczy jak zwykle w dzień urodzin. Schodzę na dół i widzę ciotkę May. Jedyna życzliwa osoba, która wie kim jestem. Widząc mnie uśmiecha się pocieszająco i mocno mnie obejmuje uważając na skrzydła wyrastające z moich pleców. Tylko przy niej ich nie chowam.
-Jak się czujesz, złotko?- spytała.
-A jak mam się czuć ciociu?
Słyszę kroki i chowam dowód mojej odmienności. Matka.
-A ty wciąż tu?- mówi.
-Nie rozumiem.- mówię.
-Z tego co wiem do szkoły masz na dziewiątą a jest już…
-7:35.- przerywam jej.
Spojrzała na mnie z zaskoczeniem i oburzeniem.
-Marsz na górę, przebierz się w coś odpowiedzialnego i do szkoły. Nie zaszkodzi ci być wcześniej.
Weszłam na górę i ubrałam się w czarną sukienkę, białe balerinki a włosy spięłam w kok. Wzięłam torebkę, schowałam do niej notes z ołówkiem, komórkę i portfel. Wolnym krokiem podeszłam do szafy i wzięłam z niej czarną marynarkę z rękawami ž. Wychodząc z domu życzyłam ciotce miłego dnia i ruszyłam w drogę do szkoły. Początek roku szkolnego. Tak i mam dziś urodziny. Jak pech to pech. Powoli weszłam do budynku i skierowałam się do odpowiedniej klasy. Czemu nie sala gimnastyczna? No cóż, ta szkoła jest dość innowacyjna. Uznali, że jeśli ktoś nie chce być na apelu to nie musi kombinować. Wystarczy, że odbierze plan lekcji od nauczyciela i pójdzie do domu. Przed pomieszczeniem stało kilka grup. Jakieś dziewczyny gadały między sobą. Dalej kilka kolesi gadało o czymś, co chwilę wybuchając śmiechem. Kawałek od nich stał chłopak otoczony wianuszkiem dziewczyn. Przy drzwiach siedziała jakaś dziewczyna. To właśnie do niej podeszłam.
-Hej.- przywitałam się.
Podniosła wzrok i przeszyła mnie spojrzeniem swych szarych oczu. Czułam jakby mnie przewiercała wzrokiem. Miała brązowe włosy.
-Hej, jesteś nowa?- spytała.
-Tak.
-To bywa stresujące. Jestem Megan.
-A ja Juliet. Miło mi.
-Mnie również.
Usiadłam obok dziewczyny.
-Idziesz na apel?- spytałam.
-Tak chodź to straszliwe nudy.
-Naprawdę?
-Tak. Usłyszałam, że co roku mówi to samo.
-To czemu…?- dopytywałam.
-Gdy wrócę ojca nie będzie.
Podeszła nauczycielka i weszliśmy do klasy po czym rozdała plan lekcji. Wyszłam z klasy po chwili czując czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się. Był to chłopak o czarnych włosach, bladej skórze i ciemnych oczach. Bił od niego mrok ale i zimno. Czyżby był demonem?
-Hej.- powiedział powoli.
-Cześć.- odpowiedziałam.
Zachowywał się jak łowca.
-Jestem Jasper a ty?
-Juliet.
-Piękne imię.- powiedział.
Poczułam jak obejmuje mnie w talii. Odtrąciłam jego rękę. Spojrzał na mnie zaskoczony. Czy on nie wie kim jestem? A może się pomyliłam? Może on tylko kreuje się na demona?
-Nie musisz mi schlebiać.- mówię.
-Ale chce.- mówi przyciągając mnie do siebie.
-Nie jestem twoją fanką.- mówię i odpycham go.
Chłopak śmieje się i odchodzi. Kieruję się do drzewa i wspinam na nie. Zaczęłam czekać aż uczniowie zaczną wychodzić ze szkoły. Ledwie wyłapałam nową znajomą. Niczym nie różniła się od innych. Była niemal niewidzialna. Może mnie nauczy jak to robi. Powoli zeszłam z drzewa i udałam się do domu. Gdy weszłam do domu ujrzałam smutną ciocię.
-Hej, co się stało?- spytałam i podeszłam do niej.
-Wyjeżdżam złotko.- powiedziała.
-Co? Ale jak to?
-Muszę i tak już się tu zasiedziałam.- powiedziała.- Ale jak będziesz pełnoletnia przeprowadzisz się do mnie. Na Karaibach jest tak pięknie.
-Dobrze ciociu.- uściskałam ją.
-Odprowadzisz mnie na peron?- spytała.
-Mogę z tobą poczekać na pociąg, jeśli chcesz.
Uśmiechnęła się promiennie.
-Chodźmy.
Wyszłyśmy i podeszłyśmy na peron. Był blisko, niecałe pięć minut drogi. Siedziałyśmy przez godzinę, rozmawiając o tym jakie ubrania będą na mnie czekały gdy do niej przylecę. Niestety w naszym mieście nie było lotnisk i dlatego siedziałyśmy na peronie. Ciotka musiała więc jechać do innego miasta na samolot. Gdy pociąg przyjechał uściskałyśmy się. Nie chciałam jej puścić. Nie chciałam myśleć o tym jacy będą rodzice gdy jej nie będzie.
-Ci,- szepnęła.- to tylko rok.
Puściłam ją. Ciocia May wsiadła do pociągu. Machałam do póki maszyna nie zniknęła mi z oczu. Wróciłam do domu. Matka już na mnie czekała. Spojrzała na mnie lodowym wzrokiem. 
-Od dziś śpisz na dworze.

1 komentarz: