Od tego czasu
minęło kilka dni. Właśnie siedziałam na fotelu i czytałam książkę gdy nagle
przede mną pojawili się Matakei i Te Mate. Byłam zaskoczona a oni byli
śmiertelnie poważni.
-Co się
stało? Czemu jesteście tu obaj?
-Ktoś
otworzył Puszkę Pandory.
-Co?!-
zarwałam się z miejsca a książka wylądowała na ziemi.
-Przepraszamy
ale musimy przekonać Whawhai’a by wrócił a do tego musimy go znaleźć.
-Jak to
zrobicie?- zapytałam.
-Już zaczął
swoją robotę na południu i pewnie wciąż tam jest.
Pokiwałam
głową a oni zniknęli. Opadłam na fotel i zamknęłam oczy. Po chwili wyjęłam telefon
i poinformowałam Evana o tym co się stało. Powiedział, że zaraz tam będzie. Gdy
ktoś zapukał do drzwi. Pomyślałam, że to on i nie patrząc przez wizjer
otworzyłam drzwi. Od razu zostałam przyciśnięta do ściany a ktoś wpił się w
moje usta. Zapach mierzi i rdzy oraz dziwna ciepła substancja na dłoniach
mężczyzny podpowiedziała mi, że był on cały we krwi. To musiał być Whawhai. Po
chwili odegnał się i ujrzałam jego prawdziwą twarz. Miał rude, niemalże
czerwone włosy. Twarz może i była przystojna ale pociemniałe czerwone tęczówki
wystarczająco mnie przerażały.
-Jak
mężczyzna wraca z wojny to oczywiste, że chce pocałować swoją kobietę.
-Nie jestem
twoja.- warknęłam.
-Ale
będziesz.
Podniósł mnie
a ja krzyknęłam. Jedną ręką przyciskał mnie do siebie a drugą podtrzymywał.
Nagle ruszył do wyjścia. Zaczęłam się szarpać ale równie dobrze mogłam walić w
ścianę. Gdy wyszliśmy na korytarz zamarłam. Wszystko było w płomieniach a na
ścianach była krew. Dopiero później zobaczyłam leżącą nieruchomo postać.
Chłopak miał jasnobrązowe włosy, był niemalże blondynem. Jego twarz wyrażała
ból i rozpacz. I te jasne, błękitne oczy. Nie! Nie, wszystko tylko nie to. To
był Evan a jego szklany wzrok wpatrywał się we mnie. Zaczęłam krzyczeć. To był
bardziej wysoki pisk, pełen rozpaczy i bólu. On nie mógł nie żyć. To nie mogło
się stać. Dłoń mordercy Evana, Whawhai’a zaczęła mnie gładzić po głowie.
Ignorowałam go, po jakimś czasie straciłam przytomność. Gdy się obudziłam z
ulgą zobaczyłam sufit hotelowego pokoju. Za chwilę przyjdzie mój ukochany
pracownik tego miejsca a ja go chyba pocałuję. Ba, chyba nawet się z nim
prześpię. To był tylko sen. Usiadłam i przeciągnęłam się. W tym momencie z łazienki
wyszedł chłopak o czerwonych włosach i czerwonych oczach. Jeden ręcznik był owinięty
wokół jego bioder a drugim wycierał włosy i barki. Zamarłam. Nie. On najwyraźniej
nie przejął się moją miną, bo uśmiechnął się.
-Obudziłaś się.
Jak się czujesz, kochanie? Przepraszam ale nie puściłby mnie do ciebie. Musiałem
go zabić.
Najpierw poczułam
łóżko pod moimi plecami a potem na boku. Zwinęłam się w kłębek i poczułam jak z
moich oczu płyną łzy. Evan naprawdę nie żyje. Zaczęłam się trząść i ledwie zauważyłam
jak łóżko obok mnie się ugina i ledwie poczułam usta Whawhai’a na skroni. Powiedział
coś a ja odpłynęłam w niebyt. Wiedziałam, że to tylko sen a nie śmierć. Szkoda.
Evan.. co..jak.. nie ;_:
OdpowiedzUsuń